X
    Kategorie: Eko Ty

Czy produkcja jedzenia jest szkodliwa? INFOGRAFIKA 2020

Rozwój rolnictwa i udomowienie zwierząt przez człowieka były ważnym elementem rozwoju społeczeństw i gospodarek. Jednak uprzemysłowienie hodowli i upraw przyczynia się do dysproporcji w dostępie do zasobów i coraz bardziej niszczy przyrodę na Ziemi. 

Santiago jest chilijskim rybakiem. Od zawsze był związany ze swoją wioską rybacką położoną nad oceanem. Rybakami byli także jego dziadek i ojciec. Santiago odziedziczył starą, rodzinną łódź rybacką, pocerował sieci, których używał jeszcze jego ojciec, wykorzystał wszystkie swoje młodzieńcze doświadczenia oraz obserwacje z czasów wypływania ze starszymi rybakami, aby teraz utrzymywać z rybołówstwa siebie i swoją rodzinę. Do tej pory było to utrzymanie bardzo skromne. Jednak od dłuższego czasu pieniędzy zarobionych ze sprzedaży ryb nie starcza już nawet na najpilniejsze potrzeby Santiago, jego żony i dwóch małych córek. Z zatoki, w której od pokoleń swój rybacki biznes rozwijała rodzina Santiago, zniknęły prawie wszystkie lokalne gatunki ryb. Woda stała się ciemna i mętna, rośliny zgniły, a ptaki odfrunęły. Lokalny ekosystem uległ załamaniu, a rodzina Santiago pozostała niemal bez środków do życia.

Po drugiej stronie zatoki, tuż za wzniesieniem, istnieje inne gospodarstwo rybackie – prężnie funkcjonujące, z ogromną produkcją rybną, znakomitym zbytem i dużymi przychodami. Gospodarstwo nastawione jest na przemysłową hodowlę łososi. Odmiana łososia atlantyckiego hodowana jest głównie w fiordach Norwegii i Szkocji, ale chilijskie wybrzeże z łagodnym klimatem także stwarza doskonałe warunki do hodowli tego gatunku. Niestety, przemysłowa hodowla norweskich łososi w chilijskich zatokach prowadzi do niszczenia ekosystemu i pozbawia pracy lokalnych rybaków. 

Smakowity łosoś o pięknym czerwonym mięsie, będący niemal kulinarnym symbolem Skandynawii, to ryba droga zarówno w hodowli, jak i na sklepowej półce. Cena spowodowana jest nie tylko trudną hodowlą, ale także częstymi chorobami, których ofiarą padają delikatne łososie. Produkcja ryb wymaga więc stosowania odpowiednich środków i zabezpieczeń, w tym także podawania antybiotyków. Ponieważ duże korporacje muszą przestrzegać przy produkcji ryb wyśrubowanych norm unijnych, znalazły idealne miejsce na swoje hodowle. To miejsce, to właśnie wybrzeże Chile. Hodowane w wodach chilijskiego wybrzeża łososie są faszerowane antybiotykami, a ich odchody i resztki karmy do tego stopnia zanieczyszczają dno morskie, że wyginęły tam inne gatunki ryb.

Salmoneras – bo tak nazywają się nadmorskie farmy produkujące łososie – znajdują się poza jakąkolwiek kontrolą ekologiczną. Firmy te mają potężne wpływy, a działalność ułatwia im także to, że są jedynymi z największych pracodawców w biednych regionach Chile. Jednak lokalni mieszkańcy zaczynają dostrzegać, że zyski finansowe dla kraju nie idą w parze z zyskami dla przyrody. Protestują więc przeciw ekspansji salmoneras na południe kraju do Patagonii, która szczyci się wspaniałą przyrodą, a jej mieszkańcy żyją głównie ze zrównoważonej turystyki. Ekolodzy biją na alarm, że chilijskiemu wybrzeżu grozi całkowita degradacja, a wiele gatunków ryb ginie tylko po to, aby wyprodukować z nich karmę dla łososi. Wyprodukowanie 1 kg hodowanego w Chile łososia wymaga bowiem aż 6 kg innych ryb, z których produkowana jest karma. Historia Santiago to tylko czubek góry lodowej niegospodarności, nadużywania zasobów i zanieczyszczenia środowiska spowodowanego przemysłową produkcją mięsa przez człowieka.

Jak produkcja mięsa przyczynia się do degradacji środowiska

Pozostając przy gospodarce morskiej koniecznie trzeba wspomnieć o przeławianiu i dewastujących środowisko metodach połowu ryb. Szacuje się, że obecnie na świecie jest przełowionych 30% zasobów ryb, czyli aż ⅓ ilości ryb na świecie nie jest w stanie się naturalnie odrodzić, aby zaspokoić głód człowieka. Przez to maleją nie tylko stada ryb w morzach i oceanach, ale zmienia się cały łańcuch biologiczny morskiego życia. Równie niszczycielskim zjawiskiem towarzyszącym rybołówstwu jest tzw. przyłów, czyli łowienie także takich zwierząt, które nie są celem gospodarki rybackiej, a więc delfinów, żółwi, fok. 

Najgorszą jednak praktyką (ustępującą chyba jedynie wielorybnictwu, które zostało zakazane), jest trałowanie denne, czyli połów za pomocą gigantycznej sieci ciągniętej przez trałowiec po morskim dnie, nawet na głębokości 1 km. Do takiej sieci trafiają wszystkie organizmy żyjące przy morskim dnie, nawet takie, które nie były celem połowu. Samo dno po przejściu trałowca wygląda zaś niczym las po przejściu huraganu. Rafy głębinowe i roślinność zostają całkowicie zniszczone, ryby i inne morskie stworzenia odłowione, zabite lub wypłoszone ze swoich siedzib. Morze przez wiele lat musi odtwarzać ekosystem, aby powróciła równowaga.

Straty dla środowiska związane z przełowieniem są odczuwalne już nie tylko w egzotycznych i dalekich krajach; często niepozorne zależności wpływają na geograficznie odległe od siebie środowiska. Umiłowanie sushi nie tylko przez Japończyków, doprowadziło do prawie całkowitego zaniku tuńczyków u wybrzeży Sycylii – właśnie tam ryby te wyławiane są przez japońskie firmy, sprzedające potem mięso nie tylko na rynku japońskim, ale także na całym świecie. Słynne stały się już aukcje tuńczyków, na których mięso tych ryb osiąga zawrotne ceny. 

Nie lepiej sytuacja ma się nad naszym rodzimym Bałtykiem. Przełowienie stad dorsza spowodowało, że tych ryb w Bałtyku jest obecnie bardzo mało, a zanieczyszczenie wód przyczynia się dodatkowo do spadku populacji dorsza z powodu licznych chorób. Warto zastanowić się nad tymi problemami jedząc kolejną tackę sushi czy świeżą rybkę ze smażalni nad Bałtykiem. Próby zapobiegania przełowieniu są podejmowane nie tylko poprzez nakładanie limitów czy zmniejszenie połowów. W Japonii sporym echem odbiły się testy sztucznego mięsa tuńczyków – ponoć sushi przygotowane z takiego mięsa niczym nie różniło się w smaku od sushi z mięsa tuńczyka.

Tanie mięso przyczynia się do ogromnych kosztów dla przyrody

Odpowiednikiem przemysłowej produkcji mięsa na morzu są gigantyczne fermy na lądzie. Problemy znowu są te same: do produkcji 1 kg mięsa wołowego czy drobiowego, trzeba zużyć kilka kg innej żywności, często także pochodzącej z przetwarzania mięsa innych zwierząt (mączka rybna dodawana do pasz). Do tego ogromne ilości energii i wody. Zajadając smakowitego steka warto sobie uświadomić, że jego wyprodukowanie wiązało się ze zużyciem niemal jednego metra sześciennego wody! Gdy pochłaniamy udko pieczonego kurczaka, możemy policzyć, że do jego produkcji zużyto 4 tys. litrów wody. Dodatkowo kurczaki czy tuczniki są karmione zbożem. Zebranie 1 kg pszenicy pochłania 1000 litrów wody. Teraz pomnóżmy to przez 5, bo produkcja mięsa w ostatnich 60 latach wzrosła ponad pięciokrotnie.

A co z dwutlenkiem węgla i metanem wydzielanym podczas przemysłowego chowu zwierząt? Znowu warto odwołać się do Japończyków, którzy prowadząc badania naukowe wyliczyli, że wyprodukowanie 1 kg wołowiny prowadzi do większej emisji gazów cieplarnianych, niż wydziela samochód podczas ciągłej jazdy przez dwie godziny. Wytworzona przy tym energia starczyłaby by do tego, aby 100-watowa żarówka paliła się nieprzerwanie przez 20 dni. Rolnictwo przemysłowe jest dziś na podium producentów gazów cieplarnianych przed motoryzacją i lotnictwem. 

Przemysłowy chów zwierząt wymaga także ogromnych przestrzeni i szacuje się, że tereny pod pastwiska i uprawy roślin na paszę zajmują już 80% ziemi wykorzystywanej przez rolnictwo. Niezbędne tereny pozyskuje się wycinając lasy. Taka zaś działalność przyczynia się do wzrostu produkcji dwutlenku węgla wpływającego na globalne ocieplenie. Okazuje się, że nawet najdrobniejsze elementy zaklętego kręgu niegospodarności mają wpływ na stan naszej planety i jej przyszłość.

Skutkiem ubocznym produkcji hodowlanej są też odpady zwierzęce, które spływają do ścieków zatruwających ujęcia wód, lokalne źródła i wody gruntowe. Odpady z ferm zawierające fosfor i azot powodują zakwaszenie i wyjałowienie ziemi. Przykładowo z hodowli 4 tys. świń powstają 4 tony odchodów dziennie! W USA wyliczono nawet, że jeden mieszkaniec wytwarza rocznie około 50 kg śmieci, podczas gdy produkcja odpadów zwierzęcych w roku na jednego mieszkańca wynosi aż 5 ton. Gdyby przeliczyć na jednego burgera wszystkie koszty takiej produkcji hodowlanej, także te związane z utylizacją odpadów (transport, pasza, chemia, zanieczyszczenie środowiska), to koszt burgera jest faktycznie 4 razy wyższy, niż przy kasie w fastfoodzie. Naprawdę trudno nadążyć za taką logiką w gospodarowaniu przez człowieka Ziemią i jej darami – ale to jeszcze nie wszystko.

Ku refleksji niech składania następujące zestawienie: gdy zwierzęta zostały udomowione przez człowieka, zazwyczaj były karmione tym, czego człowiek nie jadł (odpadki, trawa), a produkowały to, co mógł człowiek zjeść, czyli mięso, mleko, jajka. Obecnie zwierzęta hodowlane karmione są tym, czym mógłby się wyżywić człowiek, a więc zbożem, soją, kukurydzą. Zawierająca mnóstwo białka soja w ponad 90% przeznaczana jest do produkcji paszy dla zwierząt zamiast do żywienia człowieka. Podobnie jak pożywne sardele, które traktowane są głównie jako składnik mączki rybnej dodawanej do pasz, choć śmiało mogłyby się nimi wyżywić całe wioski (np. wioska Santiago). Innymi słowy, białko roślinne jest przerabiane na białko zwierzęce w zupełnie nieekonomicznym procesie: 1 kg jagnięciny to 20 kg ziarna, a 1 kg wołowiny to ponad 10 kg ziarna. Z drugiej strony z 1 kg białka roślinnego uzyskuje się 500 g białka w mleku, 350 g w jajkach, 100 g w wieprzowinie i 5 g w wołowinie. Czyż te liczby nie robią wrażenia?

Marnotrawstwo jedzenia, przejedzenie i głód na świecie

Produkcja przemysłowa żywności ma jeszcze jeden uboczny skutek. Ponieważ ceny takiej żywności są bardzo niskie, w wielu społecznościach (zwłaszcza rozwiniętych) marnowane jest tyle żywności, ile starczyłoby do wyżywienia sporej grupy ludzi niedożywionych lub cierpiących głód. Szacuje się, że ⅓ żywności na świecie jest wyrzucana do śmietnika. Dysonans widać w porównaniu, w którym 2 mld ludzi są przejedzone, a 2 mld niedojedzone. Sprawiedliwa dystrybucja jedzenia oraz oszczędzanie przyczyniłoby się do wyrównania tych dysproporcji. Szczególnie, że jak podaje FAO, samo rolnictwo rocznie produkuje tyle kalorii, że starczyłoby do wykarmienia 16 mld ludzi (obecnie na Ziemi żyje 7,7 mld ludzi).

Oczywiście, wybór diety pozostaje kwestią wyboru każdego człowieka. Jednak rezygnacja z mięsa, choćby jeden dzień w tygodniu, przekłada się na konkretne zyski dla planety oraz naszego zdrowia. Naukowcy i lekarze alarmują bowiem, że spożycie 50 g dziennie mięsa przetworzonego zwiększa ryzyko raka jelita grubego o 18%, a optymalnym poziomem powinno być spożywanie 300 g (gotowanego) mięsa tygodniowo. Do tych zagrożeń spowodowanych jedzeniem czerwonego mięsa należy dodać jeszcze otyłość, ryzyko udarów i zawałów oraz chorobę wieńcową.

Nieodpowiedzialna i nieekologiczna produkcja żywności – wielkie farmy i zakłady mięsne, rolnictwo nastawione na produkcję pasz, przetwarzanie produktów rolnych, niegospodarność, brak logiki w marnotrawieniu zasobów – to nie jedyne problemy wpływu gospodarki i rolnictwa na stan środowiska naturalnego na Ziemi. Jednak wymowa liczb, którymi naukowcy, aktywiści i ludzie związani z ochroną przyrody starają się trafić do przeciętnego konsumenta, zmusza do refleksji. Wnioski mogą być tylko takie: oszczędzajmy wodę, nie kupujmy jedzenia na zapas, spożywajmy mniej mięsa i jego przetworów, dzielmy się nadmiarem pożywienia, gospodarujmy oszczędnie, nie przejadajmy się. Zdrowsi będziemy i my, i nasza planeta.

Źródła:

https://tygodnik.tvp.pl/38254183/lososie-na-gigancie-agresywne-i-miesozerne-rozniosa-pasozyty-i-choroby
https://www.wwf.pl/srodowisko/morza-i-oceany/zrownowazone-rybolowstwo
https://storage.googleapis.com/planet4-poland-stateless/2019/07/778a5709-mniejznaczywiecej_raport_gp-1.pdf